„Tantra – droga do intymności” – MUS ::: Ciało i Dusza Kobiety

MUS ::: Ciało i Dusza Kobiety 02.02.2011
Tantra – droga do intymności

Home Mężczyzna & Kobieta Tao związków
Tantra? Dobrze rozumiana prowadzi w głąb siebie. Z czym wrócimy z tej podróży? – Możemy zyskać większą swobodę wyrażania siebie, dzięki czemu poprawią się nasze relacje. Bo jeżeli lepiej czuję siebie, lepiej czuję też innych. Może pojawić się komunikacja na subtelnym poziomie, którą odczuwa się w ciele. Można też zacząć czerpać przyjemność z prawdziwej intymności w seksie .

ALEKSANDRA NOWAKOWSKA: Tantra to podobno wehikuł do spełnienia.
Słyszałem raczej, że tantra jest najszybszą ścieżką do oświecenia. To wywodzi się z tradycji buddyzmu tybetańskiego i jego 3 głównych nurtów: Małego Wozu, Wielkiego Wozu i Diamentowej Drogi. Nurt Diamentowej Drogi to Tantrayana, której nauki pochodzą wprost od Buddy Siakjamuniego. Tantra jest pojęciem pojemnym, różne tradycje korzystają z tej nazwy. Obok tantryzmu buddyjskiego najistotniejsza i najbogatsza jest tradycja hinduistyczna. Tymczasem tantra zaaplikowana na Zachodzie przede wszystkim podkreśla aspekt ćwiczeń związanych z rozwojem seksualności oraz wprowadza do tej sfery życia duchowość.

Połączenie seksu z duchowością leży chyba u podstaw rozumienia tantry?
W zachodnim pojmowaniu, tak. Myślę, że właśnie to jest na Zachodzie atrakcyjne. Tantra poszerza rozumienie seksualności, co nie tylko prowadzi do czerpania większej przyjemności z seksu, ale też likwiduje nasze przekonanie, że albo jest zmysłowość i seksualność, albo duchowość i wzniosłość.

Jest jakiś łącznik między duchowością a seksualnością? Może energia seksualna? Co to takiego?
Coś, czego najlepiej doświadczyć i wtedy staje się trochę bardziej jasne. To doświadczenie niezwykle trudne do wyjaśnienia. Usłyszałem kiedyś zdanie, skrótowo i w dużym uproszczeniu oddające perspektywę, którą intuicyjnie zaakceptowałem, że to jest po prostu energia życiowa, bez niej nie możemy żyć.

Kiedy w związku wygasa namiętność, robi się szaro. Rzeczywiście – trudno wtedy żyć.
Można dostrzec taką analogię.

Jak sobie pomóc w takich momentach? W naszej zachodniej kulturze mamy szkodliwe przekonania na temat namiętności – że wygasa i to jest normalne, bo nie można ciągle być zakochanym i myśleć o głupstwach. Może tantra jest drogą, żeby to zmienić?
Tak, zdecydowanie tak jest. Będąc w związku, pragniemy wejść w autentyczny, bliski kontakt z drugą osobą. I kiedy nam się to nie udaje, pojawia się frustracja i rozczarowanie. Zastanawiamy się, dlaczego ta energia nie płynie. Próbujemy korzystać z poradników – zapalamy świece, kupujemy kwiaty, a jednak wciąż czegoś brakuje. To moment, w którym nie sposób już rozwiązać problemu na tym poziomie, możliwości się wyczerpują.

Co zatem robić?
Szukać w sobie. Istota tantry, której doświadczałem, polega na tym, żeby dostrzec w sobie aspekty do tej pory niezauważone. Zejść do głębszego odczuwania siebie. Zbadać, co mnie zatrzymuje. Gdzie są moje granice, za które wydaje się, że już nie ma wyjścia. To za nimi znajdują się nowe możliwości. Jeśli zrobię krok poza swoją dotychczasową tożsamość, odnajdę nieznane obszary. Kiedy energia seksualna nie płynie, w moim przekonaniu wystarczy podążyć w kierunku nowego. Ta zgubiona energia czeka tuż za progiem.

Tylko że zmiana niepokoi, a nawet wydaje się straszna.
Bo to nie jest łatwa ścieżka. Na warsztatach tantrycznych możemy w skoncentrowany sposób doświadczyć trudności przekraczania własnych progów. Wtedy konfrontujemy się z czymś, czego nie chcemy widzieć. Gdy w relacji pojawiają się problemy, łatwo zrzucić winę na drugą osobę. Nie chcemy zauważyć, że w układzie partnerskim obie strony mają swój udział w zaistniałej sytuacji. Postrzegamy siebie jako ofiary, nie czujemy swojej siły sprawczej. Na warsztatach może się okazać, że robimy jakieś ćwiczenie z jedną, drugą, trzecią osobą i ciągle nam nie idzie. I nagle nie pozostaje nam nic innego, jak skierować uwagę na samego siebie i zacząć szukać źródła kłopotu również w sobie. Warto szukać tego miejsca, nawet jeśli może okazać się to dużo trudniejsze, niż się nam początkowo wydawało.

Na przykład?
Mogę podać swój. Potrzebowałem dłuższego czasu, żeby się zorientować, że przeraźliwie boję się kobiet. Byłem nieśmiałym, młodym człowiekiem, który późno zaczął spotykać się z kobietami. A potem wydawało mi się, że to się jakoś ułożyło, że mam łatwość wchodzenia w relacje, bez problemu nawiązuję kontakty i że wszystko pięknie działa. Okazało się jednak, że tylko na pewnym poziomie, bo na głębszym jestem ciągle bardzo zalękniony. Uświadomiło mi to proste ćwiczenie, polegające na tym, że mężczyzna i kobieta stają naprzeciw siebie i w bardzo powolnym tempie jedno zbliża się do drugiego, jednocześnie skupiając się na odczuciach w ciele, obserwowaniu tego, co się z nim teraz dzieje. W pewnym momencie zatrzymałem się w połowie sali i okazało się, że mam kłopot ze zrobieniem kroku dalej. Coś we mnie drżało, bało się. Wcześniej było mi trudno poczuć ten punkt i regularnie go przegapiałem. Teraz, gdybym poszedł dalej, przytłumiłbym to, co się objawiło. Włączyłbym pewien automat pozwalający mi się znieczulić. Zlikwidowałbym ból, ale też jednocześnie stracił sposobność odczuwania całego spektrum możliwych subtelnych doznań, również błogości i rozkoszy. W ostatniej fazie tego ćwiczenia powtarzaliśmy tę drogę. Tym razem osoba, do której się zbliżaliśmy, czekała wspierająca, z otwartym sercem. I to był właśnie element, dzięki któremu nie stłumiłem delikatnych odczuć, w tym bólu i strachu, a jednocześnie zdobyłem się na odwagę przekroczenia bariery i dotarcia do końca bez znieczulenia. W tym konkretnym przypadku zakończyło się to niezwykle mocnym i głębokim spotkaniem na poziomie energetycznym. Często, by nie konfrontować się z lękiem, właśnie w ten sposób funkcjonujemy w życiu. Na przykład wchodzimy w kontakt z drugą osobą (również w seksie), stosując różnego rodzaju konwencje. Próbujemy kontrolować, co się z nami dzieje i przez to nasze spotkanie nie jest prawdziwe, intymne. Jest pewnego rodzaju grą, tańcem. Ale nie autentycznym, tylko z figurami. Czyli wiadomo, co ma robić mężczyzna, a co kobieta. Osiągamy jakiś poziom finezji, ale nie doświadczamy prawdziwego kontaktu. Zamiast czuć przyjemność płynącą z ciała, możemy na przykład czerpać ją z doświadczenia kontrolowania sytuacji. Myślę sobie, że jestem taki fajny, bo się sprawdziłem albo dlatego, że sprawiłem przyjemność partnerce

Co robić, gdy znajdziemy już w sobie tą trudną emocję? Bo są dwie szkoły. Jedna radzi, żeby przeanalizować, z jakiego doświadczenia z przeszłości bierze ona swoje źródło i uwolnić się od niej. Druga – żeby od razu transformować to, co trudne na to, co potrzebne nam do rozwoju.
Spojrzenie wstecz może nam pomóc w zrozumieniu, że coś było przyczyną i teraz mamy do czynienia ze skutkiem, uspokoić nas, że nie żyjemy w chaosie. Jednak ja jestem zwolennikiem patrzenia w przód. Co się stało w przeszłości, to się już stało. Pogrążając się w niej, można ulec pokusie odwrócenia uwagi od siebie, przyjęcia roli ofiary czy to wychowania przez rodziców, czy zbiegów okoliczności. Dla mnie istotniejsze jest, że coś w danej chwili się pojawia. Jeśli potrzebuję to zmienić, patrzę w jakim kierunku, szukam sposobów.

Chodzi o świadome wprowadzanie w życie nowych zachowań?
Tak. Gdy uświadomiłem sobie mój lęk, przestałem się chować. Już nie szukałem sposobów, żeby pokazać, jaki jestem odważny. Kiedy zauważamy, że się boimy, warto nie uciekać, tylko wyrazić strach. Wyjść z nim do świata. Powiedzieć komuś: jestem w głębi bardzo wrażliwy. Oczywiście, nie jest łatwo wyjść z taką deklaracją, bo reakcja drugiej strony może nas zaboleć, zranić. Ale tylko w ten sposób można dotrzeć do siebie autentycznego.

Warto jednak zaryzykować?
Z pewnością. Zauważyłem, że poszerzanie otwarcia na wrażliwość, symetrycznie otwierało mój dostęp do wewnętrznej mocy. Mogłem sprawnie przechodzić od delikatności do prawdziwej siły, która pozwala się bronić. Wcześniej bałem się jej dotknąć, podobnie jak lękałem się otworzyć. Wydawało mi się, że się rozpadnę, bo świat jest zbyt agresywny wobec miękkiej części mnie. Ale też z tego powodu, że nie będę mógł się prawdziwie obronić w razie potrzeby. Więc tak sobie układałem relacje, by unikać konfliktów, ale jednocześnie by nie dopuszczać nikogo zbyt blisko. Teraz jest mi dużo łatwiej poruszać się pomiędzy otwarciem i bezbronnością a mocą i pewnością, że zdołam się ochronić. I przez to otwiera mi się nowe spektrum możliwych opcji.

Tantra mówi o jedności, o tym, że nie ma dualizmu, podziału na męskie i żeńskie. Każda istota ma w sobie te dwa aspekty. Jak je odkryć? Czy tantra może nam w tym pomóc?
Zdecydowanie tak. Tantra mówi, że energia żeńska płynie od dołu, od czakry podstawy, a energia męska z góry, z czakry korony. I spotykają się pośrodku – w czakrze serca. Ujmując rzecz po zachodniemu, można powiedzieć, że odczuwamy to poprzez polaryzację cech widzianych jako męskie i żeńskie. Istotne jest, by mieć dostęp do obu tych jakości, by połączyły się one tworząc pełnię naszej osobowości. Na przykład siła – słabość. Gwałtowność, dominacja utożsamiane są z częścią męską, a wrażliwość i otwartość z pierwiastkiem kobiecym. Każdy z nas potrzebuje obu jakości. Kobieta potrzebuje poczuć się silna, mężczyzna doświadczyć słabości. Bez tych kawałków jesteśmy niepełni, doskonale wtedy czujemy, że coś jest nie tak. Czasem nie wiemy, co to takiego.

Jak to odnaleźć?
Poszukiwanie zagubionego aspektu siebie przypomina powolne zdejmowanie kolejnych warstw cebuli. Jak zdejmę jedną, dopiero widzę następną. W ten sposób można dotrzeć do punktu, w którym  wchodzę w intymność ze sobą i te dwie części się łączą. Staję się pełny. I jeśli ktoś po drugiej stronie też doświadcza pełni, pojawia się jakość transpersonalna. Oboje jesteśmy zanurzeni w czymś dużo większym od nas. To są niebywale ekstatyczne doznania. To może być wyczuwalne w spojrzeniu, nie musimy się wcale dotykać czy być blisko siebie, by zaznać tego niezwykłego kontaktu. Można, patrząc sobie w oczy, wejść w to doświadczenie całym sobą – nie uciekać myślami w przeszłość ani przyszłość, nie oceniać osoby, która siedzi naprzeciwko mnie ani siebie, tylko otworzyć serce. Nie chodzi o kosmiczny orgazm, ale poczucie wyjątkowej głębi i jakości spotkania z drugą osobą.

Według tantry nie o orgazm chodzi.
Jeżeli ustalimy sobie plan, że do czegoś chcemy dotrzeć, jest spora szansa, że to się nam nie uda.

Chodzi o odpuszczenie?
O drogę donikąd. Jeżeli pozwolimy sobie, żeby iść, a nie będziemy szukać celu, nie przegapimy tego, co się dzieje w bieżącej chwili. Kiedy wybieramy włóczęgę, nagle się okazuje, że docieramy do cudownej krainy, a po drodze przeżyliśmy niespodziewane przygody. Nic nam nie umknęło. Jeśli skupimy się na tym, że chcemy dostać orgazmu, nie dotrzemy do istoty tego, o co nam chodzi. Trudno nam jest odpuścić te wszystkie rzeczy, które krążą nam po głowie, jakieś pomysły – co to powinno być, jak ma wyglądać, w jaki sposób powinien zachowywać się mój partner czy partnerka, co jest dobre, a co złe. Tymczasem to właśnie prowadzi nas na manowce. W jednym ze swoich wierszy Rumi mówi: Między tym, co słuszne, a tym, co błędne, rozciąga się wielka przestrzeń. Tam się spotkamy.

Potrzebna jest uważność?
Tak. Jeśli z pełną uważnością na partnera i sygnały płynące od niego skupię się na tym, co się dzieje we mnie, wydarzy się cud. Odkryję siebie prawdziwego. Jeżeli tej części pozwolę zaistnieć i druga osoba też tak zrobi, jest miejsce na spotkanie. Wtedy rzeczy zaczynają dziać się same, moje ciało w ogóle się nie męczy, nie muszę nim sterować, mogę czerpać przyjemność z doświadczania tego, co się między nami wydarza. Pojawia się harmonia i nowy poziom komunikacji.

W tantrze są ćwiczenia oddechowe, medytacje ruchowe. Po co?
Po to, żeby strząsać napięcie. Nosimy je w sobie, często w ogóle tego nie czując. Mimo że wydawało mi się, że jestem dosyć rozluźniony i miękki w ciele, dopiero robiąc wiele medytacji ruchowych z dużą ilością transowego ruchu, zauważyłem, jaka jest różnica przed i po. Po pierwszym warsztacie tantry odkryłem na przykład, że zawsze wcześniej miałem minimalnie ściśnięty brzuch. Chodzi o to, żeby puścić te zaciśnięte mięśnie. Tam kryją się różne blokady związane z wyrażaniem siebie. Nosimy w sobie obawę, nie krzykniemy, żeby nie zrobić komuś krzywdy, by kogoś nie wystraszyć, bo to głupio wygląda, bo się wstydzimy. Ponieważ boimy się wejść w siłę albo w bezradność. Te ćwiczenia mają nam pomóc przyzwyczaić się, że to wszystko jest OK. Uczą koncentracji na sobie, żebyśmy się nie bali innych i przestali ich oceniać. Wtedy porzucamy samokontrolę i pozwalamy, żeby druga osoba wyrażała się w pełni. Na przykład nie boimy się jej dzikości, drapieżności. Tak powstaje przestrzeń na połączenie.

A wizualizacje, śpiewanie mantr?
One służą temu, żeby wejść w głąb siebie. Pojawia się kawałek ciszy. Tylko w ciszy zaczynamy odczuwać wszystkie te najsubtelniejsze, najdelikatniejsze części siebie.

Odczuwać, a nie myśleć.
Zdecydowanie nie myśleć. Myślenie zawsze przeszkadza, bo jest wtórne wobec doświadczenia.

Kiedy zagłębiamy się w sobie, docieramy często do stłumionych trudnych uczuć i wstydzimy się.
Jest obawa przed przyjęciem czegoś, co się w nas pojawia. Boimy się, że zostanie to źle ocenione nie tylko przez partnera, tak naprawdę najbardziej cierpimy w konfrontacji z krytyczną częścią nas samych. Gdy nie odkryjemy tego systemu przekonań, który w sobie nosimy, wypychamy to na zewnątrz i wtedy czujemy się ofiarami okoliczności lub cudzej krytyki. Podczas warsztatów te rzeczy potrafią się bardzo uwyraźnić. Zostaję sam ze sobą i okazuje się, że ta krytyka ciągle we mnie jest i dopiero zaakceptowanie tego faktu pozwala zrobić krok dalej. To jest transformacja – zauważenie, że te krytyczne, karzące głosy rozbrzmiewają w nas samych i że mamy również sprawczą moc pozwalającą coś z tym zrobić. Sami jesteśmy strażnikami własnych więzień. Jak się ze sobą dogadamy i uwolnimy od tych wewnętrznych ograniczeń, nikt z zewnątrz nie będzie w stanie nas zamknąć.

A gdy już dotrzemy do siebie? Jaka jest obietnica?
Możemy zyskać większą swobodę wyrażania siebie, dzięki czemu poprawią się nasze relacje. Może się pojawić większa świadomość tego, jak daleko i blisko jestem z ludźmi. Wtedy można przytomnie utrzymywać granice albo zbliżać się, kiedy przychodzi chęć otwarcia. Bo jeżeli lepiej czuję siebie, lepiej czuję też innych. Może pojawić się komunikacja na subtelnym poziomie, którą odczuwa się w ciele. Bliscy sobie ludzie już nie mogą „ściemniać”, że jest dobrze, gdy nie jest. Ale kiedy naprawdę jest dobrze, niepotrzebne są dodatkowe zapewnienia, bowiem nie ma wątpliwości. Można też zacząć czerpać przyjemność z prawdziwej intymności w seksie.

Intymność?
To autentyczny głęboki kontakt ze sobą i z drugim człowiekiem.

Aleksandra Nowakowska