Agata, warsztat szamański Śmierć i Odrodzenie

Poczułam też bardzo mocno, że aby żyć, muszę zaakceptować pełnię siebie – moją wewnętrzną szamankę, moją moc – bez tego moje życie tutaj nie miało sensu.

Nie planowałam wziąć udziału w tym warsztacie… ale pojawiło się tak wiele znaków i drogowskazów, że musiałabym być naprawdę ślepa, żeby ich nie zauważyć i całkiem martwa, żeby nie poczuć. Karta, jaką wylosowałam sobie na ten rok to „Śmierć i odrodzenie”. Na 3 spotkaniu formacji tantrycznej weszłam w proces śmierci dwa razy i dwa razy mnie „zreanimowano”. Tymczasem pozostawałam półmartwa… jakbym nie mogła w pełni żyć, ale świadomie nie myślałam też o tym, by stąd odejść. Świadomie nie… I właśnie dlatego trafiłam na to szczególne spotkanie, żeby załatwić pewną sprawę do końca, podąć decyzję – wte albo wewte.
Przygotowując się do śmierci, zdałam sobie sprawę, że jedyne, co mnie tu trzyma, to odpowiedzialność za istoty, które wydałam na świat – moje dzieci. To nie tak, ze uważam  życie tu za mało ciekawe i nieatrakcyjne – wręcz przeciwnie – przyroda, która przyprawia mnie zwykle o zawrót głowy z zachwytu, ludzie, uczucia, zmysły, przyjaźń, miłość i mnóstwo, mnóstwo radości – dużo tego doświadczałam w całym swoim życiu, a mimo to cały czas był we mnie cień śmierci. 
Nie wiem skąd sie pojawił i dlaczego… kiedy sie uaktywniał, po prostu nie chciało mi sie „wstawać rano do życia”, zapadałam się w pustkę.

Wchodziłam w proces umierania spokojnie, moje ciało sie nie broniło. Miałam wrażenie, że przechodziłam to wiele, wiele razy. Kiedy „puściłam” moje dzieci, obdarzając je wiarą w ich siłę i możliwości – nic już nie stało na przeszkodzie. Bardzo szybko ciało zaczęło drętwieć, tężeć, po pewnym czasie czułam się istnieniem zamkniętym w sarkofagu własnego ciała… Nie mogłam już poruszać członkami i w pewnym momencie wystraszyłam się nawet, że co jeśli nie umrę, a czucie nie wróci do ciała i pozostanę w tym paraliżu na zawsze? Mój oddech był coraz słabszy, bardzo powolny, jakby zanikał.
Pojawiły sie obrazy z mojego życia, osoby, z którymi chciałam sie pożegnaż – tak znajomo… Zaczęła otulać mnie ciepła, czarna cisza, bardzo przytulna, bardzo bezpieczna. Bardzo znajoma. Uderzenia bębna zaczęły odmierzać czas ostateczny, a ja poczułam, że coś przesuwa sie we mnie ku górze, jakby w kierunku czubka głowy. Tam była chyba brama…
A kiedy nastąpiło ostatnie uderzenie bębna – koniec – wydałam z siebie ostatnie tchnienie i wtedy nagle poczułam, że
JA JEDNAK CHCĘ ŻYĆ!!! TUTAJ! TERAZ!
Miałam ochotę wykrzyczeć to całemu światu.
Że podjęłam decyzję – samodzielną i bezapelacyjną!
Poczułam też bardzo mocno, że aby żyć, muszę zaakceptować pełnię siebie – moją wewnętrzną szamankę, moją moc – bez tego moje życie tutaj nie miało sensu. Wyparcie tej części mojej istności powodowało, że nie czułam powodu, aby tu być i wciąż spoglądałam w otchłań…
Teraz tańczę Życie, a Śmierć bije mi brawo.
Jestem w pełni, jestem szczęśliwa.

 

Agata, warsztat szamański Śmierć i Odrodzenie