Viktor

Śmierć i Odrodzenie…. Śmierć i Odrodzenie… Odrodzenie i Śmierć… Śmierć… Nieuchronna….

Przed:

Śmierć i Odrodzenie… Odrodzenie i Śmierć… Śmierć… Nieuchronna. Niemal jedyny pewnik w naszym życiu… Fascynuje i przeraża. Przyciąga i odpycha. Ostateczny kres naszego ziemskiego życia. Odrodzenie… Być może tak. Być może nie. Reinkarnacja, prawo karmy… Być może…

Śmierć znam bardziej z książek niż z życia. Najbliższa rodzina cały czas w komplecie, przyjaciele i dobrzy znajomi też w dalszym ciągu pchają, a może ciągną, ten wózek życiem zwany… Śmierć dalszych krewnych czy dawnych znajomych nie dotyka mnie zbyt mocno. Wydaje mi się, że dopiero śmierć kogoś z najbliższego otoczenia jest dla nas prawdziwym sprawdzianem. Trochę się tego boję. Na pewno bardziej, niż własnej śmierci. Dużo bardziej przeraża mnie perspektywa cierpienia i mąk z tym związanych aniżeli świadomość kresu ziemskiej wędrówki…

Termin warsztatów bardzo mi pasuje, bo w jego trakcie wypada mój dzień urodzin – wierzę, że nie przypadkiem 🙂

Oczekiwania: brak. Jestem otwarty na to, co się zadzieje, co się wydarzy. Z pewnością nie braknie refleksji nad dotychczasowym życiem. Jestem na to gotowy. A co do odrodzenia… nie wydaje mi się, bym potrzebował jakiejś drastycznej zmiany. Owszem, jest parę kwestii do poprawki, ale właśnie nad nimi pracuję… Ucieszyłbym się jednak, gdyby poczucie braku ogólnego większego sensu życia, nurtujące mnie to z mniejszą, to z większą siłą,  zostało wyparte przez większą świadomość bycia tu i teraz 🙂

 

W trakcie:

Medytacja statyczna. Introspekcja. Medytacja dynamiczna. Retrospekcja. Rachunek sumienia. Okazuje się, że w obliczu śmierci skupiam się na tym, co dobrego mnie spotkało, na wszelkich radościach, a trudniejsze momenty przestają mieć znaczenie, a przynajmniej nie są aż tak istotne, by zaprzątać sobie nimi głowę w ostatnich godzinach. Czuję ogromną wdzięczność za swoje udane, radosne życie.

Spirala życia. Przypominam sobie dzieciństwo, młodość, szkołę, okres dojrzewania, buntu, pierwsze miłości, sukcesy i porażki, radości i rozczarowania. Zajmuje mi to mnóstwo czasu – to był tak piękny okres życia, trudno się z nim rozstać. Ale oto błyskawiczny skok w dorosłe życie. Popełnione błędy i płynące z nich wnioski. Dobrze, że udało się je wyciągnąć na tyle wcześnie, by nie popełniać błędów tych samych… Za każdym razem inne błędy… Cóż… Ten się nie myli, kto nic nie robi 😉 Wreszcie wychodzę na prostą… Czuję wyraźnie, że to właśnie aktualna chwila w moim życiu. I zamiast zmierzać prosto do wieku dojrzałego i starości – zwalniam. Przystaję. Cieszę się każdą chwilą i wszystkim, co wokół mnie. Wydłużam tę drogę niepomiernie, ciesząc się pełnią życia jak najdłużej. Wreszcie docieram do starości – słonecznej i pogodnej. Mimo wszystko trochę smutno, że stąd wiedzie już ostatnia droga, w którą trzeba wyruszyć. Trzeba będzie sobie stąd pójść… Jestem gotowy… Idę.

 

Pożegnanie z własnym ciałem. To truizm, ale rzeczywiście niezmiernie rzadko doceniamy sprawność własnego ciała… Tak rzadko okazujemy mu troskę, radość i wdzięczność, że możemy na nie liczyć. Ba, często w ogóle nie dostrzegamy niektórych jego części, dopóki funkcjonują poprawnie. Nie zastanawiamy się nad tym wcale. Nogi nas noszą, rękami wywijamy na wszystkie strony, widzimy, słyszymy, czujemy… Tak po prostu jest i jest to takie oczywiste! Chwila zatrzymania i refleksji… nad własnym ciałem… Znowu wspomnienia z dzieciństwa… Z całego życia. Nogi, stopy… Tyle kilometrów przedreptanych… Tyle goli strzelonych na podwórkowym boisku… Tyle siniaków, zadrapań… Ręce, dłonie, palce… Tyle gestów… Tyle sprawności manualnych… To dla mnie chyba największe zaskoczenie – sprawność własnych dłoni!… Inne części ciała… Zmysły… Tyle miłych wspomnień… To aż niewiarygodne, jak bardzo tego nie dostrzegam na co dzień…

Ostatnie godziny życia. Czas na załatwienie ostatnich spraw. Do kogo zadzwonię, a do kogo napiszę list? Co komu w testamencie i dlaczego? Piszę trzy bardzo ważne dla mnie listy. Uświadamiam sobie, że już dawno chciałem je napisać na taką właśnie okoliczność… ale, jak to w życiu, nie mogłem się do tego zabrać. Teraz już nie ma odkładania na później. Teraz albo nigdy! Listy powstają nie tyle w pocie czoła, co w potokach łez. Wiedziałem, że kocham, ale czy wiedziałem, jak bardzo, jak mocno? Okazuje się, że chciałem jeszcze powiedzieć to czy tamto, zrobić jeszcze kilka rzeczy, które obiecuję sobie i innym od jakiegoś czasu… Czuję żal. Chyba najbardziej do siebie samego. Bo mogłem dać komuś jeszcze tak wiele radości, samemu też mając przy tym ogromną frajdę, ale odłożyłem to na później… Ależ głupi byłem! Nie ma żadnego później… Żal ogromny!… Ale oprócz żalu także radość… Z tego co było, z tego co jest przecież jeszcze. I znowu wdzięczność… Docenienie… Łzy żalu i smutku mieszają się ze łzami radości i szczęścia.

Ogień. Bębny. Rytuał. Transformacja. Ciarki na plecach, ciarki na całym ciele. Skupienie. Uwolnienie. Piękny moment… Czy jestem gotowy na śmierć?

 

Ostatnia godzina. Medytacja w rebirthingu. Ogarnia mnie jakaś niewysłowiona wątpliwość… Może jakiś podświadomy strach? Świadomość zbliżającego się kresu jest bardzo trudna. Zegar tyka, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Nie sposób go zatrzymać, opóźnić, ani nawet przyspieszyć, żeby już było po… Bezlitosne odmierzanie ostatnich minut… Ku mojemu zdumieniu strach znika. Pojawia się gotowość i otwartość na to, co nastąpi… Na przejście w inny wymiar. Na ostatnią podróż… tym razem w nieznane, z biletem w jedną stronę… Ostatnie chwile… Oddech coraz szybszy, coraz płytszy… Godzina zero. Spokój…. Umieram w swoje urodziny. Niezwykła przygoda…

 

Odrodzenie. Mija kilka nocnych godzin. Czas przyjść na świat. Piękny rytuał powitania nowego przybysza. Czuję się naprawdę jak noworodek, obmywany ciepłą wodą przez tajemnicze dłonie, może cztery a może siedem, nie umiem zliczyć, a zresztą to zupełnie nieistotne… Pojawiają się pierwsze smaki, pierwsze zapachy… Za każdym razem pełne zaskoczenie! Wreszcie otwieram oczy i widzę nad sobą uśmiechniętą twarz… Później kolejną… I jeszcze… Uśmiechnięte oczy wysyłają w moim kierunku promyki miłości i radości. Jest mi tak dobrze… Cudownie jest się tak urodzić… w takim pięknym świecie… wśród takich pięknych, kochających ludzi J

 

Po:

Rozpiera mnie radość. Cieszy mnie dosłownie wszystko. Pewnie wkrótce dla równowagi spadnę na chwilę z tych wibracji, ale póki co nawet blues brzmi wesoło… 😉

Po powrocie z warsztatów dowiaduję się, że w ich trakcie zmarł Piotr „Stopa” Żyżelewicz – perkusista jednego z moich ulubionych zespołów – VooVoo. 46 lat… Wylew… Nikt się nie spodziewał… Cóż… Zaiste nie znamy dnia ani godziny!…

 

 

Viktor