Lidia

Zaczęłam oddychać w rytmie, który było mi trudno utrzymać…

Odrodzenie

Zaczęłam oddychać w rytmie, który było mi trudno utrzymać.  Pomagały mi bębny i anioł stróż (osoba towarzysząca), nie bałam się, chciałam dojść tak daleko jak tylko można.  Miałam w sobie determinację aby tym razem się nie cofnąć.  Poczułam kłujący ból po obojczykiem. Dotknęłam tego miejsca i w nie oddychałam.  Ból minął.  Oddychałam dalej i nagle pojawił się znowu, w okolicach nerek i zaczął mnie opasywać jak żelazną obręczą.  Z wielkim trudnem wyoddychałam go.  Przegoniłam go swoim oddechem, ale podstępna bestia zmieniła się w ogień w moich płucach i gardle.  Chciałam zrezygnować, uciec, ale przypomniałam sobie, że tak już było.  Przyszła do mnie myśl, że to smok ognisty broni drogi dojścia do skarbów, to muszę pokonać tego smoka albo zginę. I wtedy pojwiał się tuż przy mnie dźwięk bębna, który jak rumak poniósł mnie do walki ze smokiem o siedmu głowach.  Oddychałam w rytm bębna, byłam niesiona dźwiękiem, który mnie przenikał i otulał.  Oddychałam w ogień.  Niespodziewanie ogień przygasł, ledwie się tlił i wtedy z mojego ciała zaczęła oddzielać się mgła i rozprzestrzeniać po całej sali.  Zaczęłam szukać światła, bo słyszałam głoś mówiący „zobacz światło”. Ale światła nigdzie nie było, tylko przestrzeń, niewyobrażalnie piękna, granatowa spowita z mgły, w niektórych miejscach gęstszej, w niektórych bardziej rozproszonej i ja tam przesuwałam się szybując w przestworzach.  Nagle usłyszałam głos „poruszaj palcami” – nie wiedziałam gdzie są te palce, „otwórz oczy” – z wielkim trudnem otworzyłam oczy. Nie wiedziałam gdzie jestem. Trwało to chwilę. Rozpoznawałam osobę, która mi towarzyszyła, ale nie miałam jeszcze całego ciała. Powolutku wnikała we mnie ta część, która odpłynęła.

Medytacja. 

Szłam po suchej wypalonej trawie, stąpając bosymi nogami po cierniach i dotarłam do ściany ognia.  Nie bałam się.  Weszłam w ogień z ufnością i determinacją, aby przedostać się na drugą stronę.  Gdy weszłam w ogień, stworzyła się dookoła mnie bańka powietrzna, otoczyła mnie i popłynęłam (przesuwałam się) w niej przez ogień, na jego skraj, aż ogień mnie wypluł.  Potoczyłam się do rzeki, która mnie obmyła i wyrzuciła na drugi brzeg.  Drugi brzeg przechodził w piękną łąkę.  Wstałam i dojrzałam na wzgórzu dom z bali (z drewna), pobiegłam tam.  Przywitali mnie moi bliscy, był tam mój mąż i moi synowie.  Były tam też inne osoby, które były też moją rodizną.  Wszyscy się do mnie uśmiechali.  Dom stał w sadzie.  Była pełnia lata.  Po chwili, podczas wspólnego posiłku, dostrzegłam, że dom zamienił się w łódź.  Wyglądał jak Arka Noego.  Płynęliśmy tą łodzią po rzece.  Mijały nas inne łodzie.  Niektóre płynęły w tę samę stronę, inne w przeciwną.

 Lidia